piątek, 14 listopada 2014

PONADCZASOWY


 PONADCZASOWY
Jan Steifer

- Powiedziałem ci...
- Powiedziałeś mi...
- Musisz mi przerywać?
- Dlaczego zrywamy w tak głupim otoczeniu?
- Nie rozumiem?
Za oknem przeleciał autolot. Pikował w dół, a potem minąl wieżowiec i posunął dalej.
Przyjrzala mu się z politowaniem, a potem sięgnęła po kawę.
 - Przecież to bez sensu.
 - Co jest bez sensu?
 - To miejsce. Zmieńmy je.
 - Czy ty nie rozumiesz, ze zrywamy? Oddaj mi urządzenie.
 - No mowie, ze zrywamy, ale w takim miejscu? Nie mogłeś wybrać, nie wiem, dżungli z dinozaurami?
 - Urządzenie mi...
 - Moglibyśmy – przerwała mu odstawiając kubek – zabrać jednego z Zielonych i patrzeć jak walczy tam z globalnym ociepleniem.
Roześmiała się, jak gdyby jego wzrok nie byl mieszaniną wścieklości i konfuzji.
 - Czy ty w ogole bierzesz mnie na poważnie?! – stuknąl otwartą dłonią w stół. – Zrywam z tobą! Żadnego wspolnego podróżowania więcej!
Za oknem przeleciał trzystupięćdziesięcioletni starzec z plecakiem odrzutowym.
W całej kawiarni siedzieli tylko oni. Jedynymi słuchaczami tej dyskusji były ściany odmalowane na brudny beż z bochomazami wywieszonymi, gdzie tylko się dało. Pod sufitem bardzo powoli sunęła świecąca na złoto kula imitująca Słońce. Trawa pod ich nogami nie reagowała na żaden ruch – jeden z tańszych hologramów, na jakie stać było właściciela.
Metalowe stawy krzesła zaskrzypiały, gdy wcisnęła plecy w oparcie.
 - Daj spokój, Adam. – przewróciła oczami i siorbnęła kawą.
Przyglądał jej się z niedowierzaniem, co dopiero po chwili zwróciło jej uwagę.
 - No co? Wiesz, ze to bez sensu.
 - Nasz związek jest bez...
 - Ale co to ma do rzeczy? – przerwała ponownie. – Że co? Że mnie już nie kochasz? Że się nudzisz? Czy co?
 - Że mam dość tego życia. – stęknął.
 - Przestań. Ja ciebie kocham.
Opuścił wzrok, jakby na moment żałował tej sytuacji. Na moment.
 - No. Wiesz co zrobie jak stąd teraz wyjdziesz? Cofnę się do momentu, gdy uprawialiśmy seks po tym jak Czyngis-Khan wyrzynał tych Uzbeków... Czy jak się oni wtedy nazywali... Pokryjomu zabije drugą siebie, a potem będę udawala, ze to ta sama ja. No jak to nie jest miłość to ja nie wiem. To był piękny moment.
 - Jesteś pojebana. – prychnął sztucznie.
 - Hej, to ty chciales się pieprzyć w Auschwitz w ’42.
Wbił wzrok w blat stołu. W tej chwili wolałby patrzeć na blat godzinami niż rozmawiać z nią. Wciąż o tym samym. Ręce sprawiały wrażenie nie jego rąk. Nogi sprawiały wrażenie nie jego nóg. Usta też nie były jego. Nawet nie przyznałby się do tego dziwnie nierówno walącego serca w tej klatce piersiowej, która też nie była jego. Tylko oczy były jego. Te oczy wpatrujące się w blat.
 - Mam dość takich pomysłów...
 - I zerwanie to zmieni?
Nie odpowiedział. Wyjrzał za okno i zobaczył gęste chmury pod nimi. Wydawało się, że gdyby na nie skoczyć to nic by się nie stało. Wycelowała palec wskazujący, zwracając jego uwage.
 - Przyznaj. Uwielbiasz to tak samo ja. W ogole nie wiem po co robisz problemy.
Odstawiła kubek. Klawisze na urządzeniu przyczepionym do jej nadgarstka rozdźwięczały wciskane jej palcami. Tik, tik, pik, pik.  
 - Chooodźmy już. – złapała go za rękę, a potem zwróciła się do kelnera ze złośliwym uśmiechem. – Garçon! Rachunek, prosze!
Kelner kiwnął swoją metalową głową. Gdy jednak odwrócił ją w ich stronę nie zobaczył niczego poza stołami i krzesłami zdobionymi tak, by przypominały wpasowujący się w modę na XXI-wieczny antyk, plastik. Robot zaczął sprawdzanie danych, by upewnić się, że byli tu wcześniej klienci. Zawiadomił policje z informacją o oszustach.
Zefirek. Sól w powietrzu.
- Nie możesz ze mną zrywać za każdym razem, gdy masz dość mojej obecności.
- Ale po to ludzie zrywają!
- Ludzie, pff! Daj spokój, do niczego ich to nie doprowadzi. Wszyscy umrą. Pokazać ci jak?
wskazała na swoje urządzenie z ekranem wyświetlającym jakiś dziwny ciąg cyfr.
- Przecież już to widzieliśmy.
- Kiedy?
Westchnął masując czoło.
- Dobra, moze nie...
Objęła wzrokiem panorame. Po rozpościerającym się w oddali oceanie płynęły dziesiątki, a moze i setki statków. Nie byli w stanie stwierdzić ile dokładnie. Na plaży tysiące wojowników przygotowywało się do walki. Głęboki oddech. Oblizała usta. Parę metrów od nich były ślady wygniecionej trawy, a przy nich pozostałości po ognisku.
Nie chciała się uśmiechnąć, ale była uśmiechnięta. Stukała nerwowo palcami o nadgarstek.
 - To chyba Grecja.
 - Nie sprawdziłaś, gdzie lecimy?
 - E tam. Rzadko jeszcze mnie coś zaskakuje.
 - Widze.
 - Co, ty znów o tym? No prosze cie, myslalam, ze mamy to z głowy.
 - Bez znaczenia, Agata, nie ma sensu tego ciągnąć... – schował twarz w dłoniach.
 - Pamiętasz, jak chcieliśmy założyć rodzinę w XXIII wieku?
Zamilknął.
 - Czysta woda, powietrze. Cieplej, ale nie za ciepło. Mielibyśmy spokój.
 - Dopiero w XXIII wieku.
 - Co „dopiero”? Przecież dla nas to jest chwila.
 - Zawsze to jest „chwila”. Potrafiłabyś przestać bawić się tym gównem? Potrafiłabyś wtedy patrzeć i czekać, aż nasze dzieci dorosną?
 - ...Tak. 
 - Gówno prawda. Kiedy ostatni raz byłaś w XXI wieku? Kiedy ostatni raz widziałaś swoją matkę?
 - Pierdole XXI wiek. Chuje i debile przesądzeni o własnej mądrości... – machnęła ręką.
 - A jak ci się znudzi XXIII wiek to co? Też tylko pójdziesz odwiedzić dzieci w szpitalu? Nim umrą?
Tym razem to ona ucichła. Niezależnie od tego, jak wielkie postępy poczyniłaby ludzkość, dla niej szpital śmierdział gównianymi lekarstwami. Nawet, gdy odwiedzili szpital polowy w czasach napoleońskich, jedyne, co czuła to smród jakichś chemikaliów. Jedyne, co w tych miejscach widziała to oczy jej matki, z których uchodzi życie.  Nie to, że miały dobre relacje, ale może własnie to, że ich nie miały zadecydowało o tym, co wyryło się w jej pamięci. On podejrzewał, że gdyby była ranna to nawet wtedy nie dałaby się tam zaciągnąć. Ona powiedziałaby mu, że ma racje.
Skrzyżowała ręce na piersi i tym razem wyglądało na to, że uleciała z niej wcześniejsza nonszalancja.
- To co? Chcesz wrocić do XXI wieku?
 - A chcesz tę rodzinę? Chcesz olać to gówno i zostać w miejscu, normalnie?
Obejrzała się. Zmrużyła oczy.
 - Widzieliśmy już to starcie... – powiedziała nieobecnym głosem.
 - Chcesz? – powtórzył.
 - Wiesz, ze nie potrafię.
Spojrzał w jej zmartwione oczy. Opuścił głowę mrucząc do siebie:
- Znowu... Zawsze to samo.
 - Wiesz, że inaczej nie umiem.
Zlapała sie za nadgarstek.
Statki w tle były bliżej. Zaczęły mienić się kolorami i rozpływać na horyzoncie. Wojownicy na plaży scalili się w jedną masę. Masa przybrała kolor szarozielony. Rozpływające się statki wyprostowały się osiągając kształt prostokąta. Prostokąty zmiękły, rozciągając się jakby z gumy. Zielonkawe, żółtawe, brązowawe. Uformowały szlaczek. Szlaczek gór. Pod nimi połacie lasu. Dzungli?
Szarozielona masa zaryczała, w końcu przybierając kształ wielkiego gada.
 - Tu mozemy zrywać! – zaśmiała sie nieszczerze.
 - Oddaj mi urządzenie. – wyciągnął do niej ręke. - Nie chcę cię więcej oglądać. Takiej.
 - Takiej? To znaczy, jakiej?
 - Takiej. Wiecznie znudzonej.
 - Och. Więc jestem fajna tylko, gdy się śmieje, gryzę cię po łokciach i rucham się w Auschwitz?
 - Przestań.
 - XXVI-wieczne feministki by się z tobą rozprawiły...!
 - Kiedyś byłaś inna.
 - Ty też.
Zaśmiał się smutno.
 - Ten dinozaur wygląda naprawdę groźnie. – powiedział.
 - Myślisz, że gdybyśmy tu umarli, miałoby to jakiś wpływ na nasze czasy?
 - A które były „nasze”?
Uśmiech na jej buzi drganł niepewnie. Zakłopotana spojrzała na niego, bez chęci na kolejne gry w udawanie, że wszystko jest w porządku. Odwrócił się od niej. Poczuła nerwowy ból w klatce piersiowej, w żołądku. Dreszcz przeszywający jej ciało dający jej uczucie, jakby przez sekundę była absolutnie sama we Wszechświecie. Uśmiechała sie wciąż, ale znów wymuszonym grymasem. Odwróciła się w stronę dżungli, by to ukryć.
 - Nie chce...
Gad pochylił się, przepędził nogą jakiegoś mniejszego dinozaura. Potem posunął za nim w las.
Adam dotknął jej ramienia.
 - Wierz mi, nienawidze tego momentu...
 - Tego?
Zamiast usłyszeć odpowiedź poczuła palącą, rozrywaną skórę na twarzy. Kłujące uczucie pomiędzy oczami, gdy łamał się jej nos. Chłodny głaz rozrywający jej policzek. Drążący w skroni. Drążący w potylicy.
Uderzał raz, drugi. Trzeci. Może czwarty. Nigdy nie pamiętał czy był czwarty. Zwykle był pewien, że już po drugim była martwa. Zwykle, bo zdarzało jej się walczyć. Nie tym razem.
Tym razem karmazynowa pięczęć, jaką pozostawiła po sobie Agata na glebie była jednoznaczną wskazówką, co do jej stanu.
W tych ostatnich chwilach zawsze był otępiały. Praktyka. Adam upuścił zakrwawiony kamień, pewien, że żadna policja go nie odnajdzie. Sięgnął ku jej nadgarstkowi, ściągnął urządzenie. Pasek zacisnął się dopasowując się automatycznie do jego nadgarstka. Pasowało idealnie do jego własnego, na drugiej ręce. Krew zmył wodą z butelki, którą trzymał w torbie.
Wklepał ciąg cyfr zatrzymując się przy każdej. Nie dlatego, że nie pamiętał – dlatego, że pamiętał je bardzo dokładnie. Każda z nich niosła za sobą kolejne wspomnienie.
Adam pociągnął nosem.
Gorąc. Las zmienił się w pustkowia.
Mrużąc oczy rozejrzał się dookoła. Nie miał wątpliwości, gdzie ma iść, ale lubił to miejsce. Tylko te wzgórza znały jego historię. Zerwał rękaw swojej koszuli i pobiegł w ich stronę.
Gdy zobaczył sikającego mężczyznę, naciągnął zerwany rękaw trzymany w dłoni. Wiedział jak do niego podbiec, by nie zwrócić na siebie uwagi. Kiedyś pewnie jeszcze próbował się skradać. Owinął rękaw wokół szyi delikwenta i nie patrząc mu nawet w oczy pociągnął. Ściskał jego szyje tak długo aż ten wyzionął ducha. Puścił tak mechanicznie, jakby wręcz odliczał sekundy do momentu śmierci ofiary.
Popatrzył na zwłoki. Potem na swoją rękę. Zaśmiał się do siebie kręcąc głową z niedowierzaniem. Ściągnął mu koszulę, spodnie. Sam też sie rozebrał. Pod tym kątem nie wyglądał tak atrakcyjnie. Co jej kasztanowe oczy w nim widziały? W spodnie wcisnął nogę –  jedną, drugą. Zapiął koszulę. Powąchał ją i poczuł, że nie pachnie świeżością, ale chyba zawsze tak było, więc...
Za kolejnym wzgórzem wreszcie ją zobaczył.
Otrzepująć drobinki kurzu ze swojej białej koszulki na ramiączkach, na kocu siedziała Agata. Gdy tylko go zobaczyła, poprawiła spódniczkę, odkrywając odrobinę kolana. Wpatrywał się w nią, jak zahipnotyzowany. Głupkowaty uśmiech nie zdradzał ani trochę, że jeszcze pół godziny wcześniej przykrywała go krew.
- Co się cieszysz, dupku? – zasmiała się, gdy się zbliżył.
Pocałował ją w czoło.
- Nie zmieniaj tematu!
- W końcu mi się uda. – szepnął ciepło.
- Co?
- To. Ty. My.
- O chłopie. To, że poszłam z toba na piknik nie znaczy, że po roku wspólnego podróżowania w czasie, chce jakichś poważnych deklaracji.
Parsknął śmiechem. Ona również. Pocałował ja i przytulił.
- Zaraz sie zacznie.
- Tak myślisz?
- Wiem to.

Armia Czyngis-Khana pojawiła się w oddali.

poniedziałek, 29 września 2014

Od pierwszego wejrzenia

Od pierwszego wejrzenia

jedyna spotkana na Bałkanach prostytutka wita mnie
smutnym okaleczonym angielskim
'kocham cie'
wyksztalcona w sztuce milosci dobrze wie,
ze nie ma spółkowania bez odrobiny emocjonalnego zaangażowania
żegnam sie
bo kogo stać na tak skomplikowany romans

środa, 28 maja 2014

Ty mnie, ja Ciebie

Ty mnie, ja Ciebie

tak chcę
no dalej
znów, ale już
ugryź mnie, gdy głaszczę
tak chcę

ja ugryzę Ciebie
gdy zechcesz
gdy głaszczesz

nie całuj mnie
za głaskanie Cię
za czułe udawanie,
że strachu nie ma
ugryź boleśnie i szczerze
do krwi,
ugryź jak zwierze
inaczej wiesz, że nie uwierzę
w te pazury doklejone
na bolesną okazje
jak tipsy łikendowe

pokaż mi pasję
szewską
drap, bij
kiedy udaję, że
się nie boję

ugryź,
pokaż
że boisz się
tak
jak boję się, że
już nigdy więcej
nie ugryziesz

O ludziach chodzących rowerowymi ścieżkami, rozdział 2, księga XXVI


Takie pierdololo czyli:

„O ludziach chodzących rowerowymi ścieżkami, rozdział 2, księga XXVI”

Co tyle rowerów?
zapytał pan popisując się
kreatywną gramatyką


Skąd tu te wszystkie rowery?
Na ścieżce rowerowej?
pyta znów skonfundowany pan
o inteligencji maks dwucyfrowej
pyta o coś jeszcze,
zlękniony łapie dziewczynę
lecz zejście z drogi
jest już dlań kurwa nie lada wyczynem


nie wiem czy to jakaś choroba
może wasza chęć poznania boga
(po śmierci, rzecz jasna)
ale kurwa, do diaska
samobójcze ciągoty
pod moje koła
to nie moja, a wasza dola
ludzie chodzący rowerowymi ścieżkami
przestancie łazić z w dupie oczami
zamiast się gibać jak pijane pingwiny
spieprzajcie ze ścieżki,
a nie robicie głupie miny


no kurna skąd tu rowery
po co ten śmieszny znaczek
jakieś kółko patyczek
kólko patyczek patyczek kółko
to na pewno nie rower
to pewno kurwa urządzenie ciśnieniowo-gazowe


ludzie chodzący rowerowymi ścieżkami,
jeśli widzicie chodnik z pasami
to nie dlatego, że po nich czasami
przejdzie zebra
to dlatego, że jak przywali Ci rower
to trzeba będzie zebrać
zęby,
jeżeli będziesz szedł tamtędy
jakbyś uważał, że o estetyce twojej twarzy
nie zaważy to, czy dostanie
kołem, rowerem, pięścią bądź łokciem
zresztą nieważne co
się stanie
lecz to,
ze w piekle się będziesz smażył
rozkrokiem siedząc na środku autostrady
martwiąc się o swoje pieprzone gonady


ludzie chodzący rowerowymi ścieżkami,
weźcie w ogóle dajcie spokój
no bo sory
ale kaman

czwartek, 13 marca 2014

Miła


"Miła"

miłe rzeczy
miłym głosem
do mojego ucha
miło szepcze

miłe uczucie
miłym ruchem
delikatnie moje włosy
miło głaszcze

kiedy miła
całuje mnie miło
wstając z łóżka
obdarowując mnie
miłym widokiem
milo się uśmiecham
na jej miły uśmiech

kiedy wychodzi,
miło calując moje policzki,
moje usta
miło mnie przytula
ja miło jej odpowiadam
"do zobaczenia, było miło"

jeszcze jest miło
kiedy wychodzi
pamiętam, że zostawia
za sobą wspomnienie miłe
miło wyglądała
jej spódniczka mała
miło wzdychała gdy majtki ściagała
albo ja jej ściągałem
nie pamiętam, ale było miło
to na pewno

mija godzina
miła pisze,
że fajnie
że dobrze,
że może jeszcze kiedyś
mija godzina
może odpiszę,
że miło było
no bo co innego miłego miłej odpisać
niż że jest miło
i bylo miło
i w ogole
bardzo mi miło

zawsze jest miło
tylko miło

wtorek, 18 lutego 2014

walentynki

http://www.nydailynews.com/new-york/uptown/girl-15-jumps-death-uws-building-article-1.1613052

"walentynki"

tej zimy
pomiedzy jedną ulicą a drugą
ledwo parę drzwi stąd
po scenie tragedii możesz się przejść
ludzie biegną za swoimi sprawami
gonią do pracy, do domu, z psami
stała się już dla nich
częścią krajobrazu
przeskakują odruchowo
nad kałużą z pięknej dziewczyny
karmazynowy śnieg
zimny, gorzki
choć koloru maliny
to pracowity dzień
dla sprzątających
i rodziny
i świętego Walentego
zwłaszcza